Samo
wspomnienie bezsenności pierwszych
nocy naszych wietnamskich wojaży do dzisiaj przyprawia mnie o zawrót głowy. Gdy
z tego powodu każda noc była katorgą, a każdy poranek wyczekiwanym
utęsknieniem, z radością sięgającą zenitu wybrałam się o piątej rano na
eksplorowanie Delty Mekongu. Tym bardziej chętnie, bo to właśnie rześkie poranki
dawały jedyne chwile wytchnienia, na które próżno było czekać przez resztę
dusznej doby.