Pozostając
wciąż w tematyce USA, ale porzucając zasady chronologii i nadrabianie zaległości,
przenoszę Was na Florydę z lipca tego roku.
Stany nie
dawały nam spokoju, nachodziły wspomnieniami, aż w końcu skusiły możliwością krótkiego pobytu w ramach przesiadki. W ten oto sposób w 2016 r. Floryda doszła
jako kolejny stan do naszej wcześniejszej kolekcji. USA nie było naszym
tegorocznym celem samym w sobie, jednak dowiadując się rok wcześniej, że podróż z Europy do Ekwadoru wypada najkorzystniej finansowo właśnie na Florydzie, zadbaliśmy o to, żeby nie przesiadać się w innym państwie niż tam.
Floryda
kojarzyła mi się z upałami i aligatorami. Z tego powodu i z powodu jej położenia
nie znalazła się na naszej liście dwa lata temu. Po zwiedzeniu południowej
części tego wielkiego stanu moje skojarzenia pozostają takie same: upał i
aligatory. Teraz uzupełniam to jeszcze o turystów i palmy. Tak wiec jak bardzo klimat w sensie atmosfery
USA uwielbiam, tak bardzo klimat,
dosłownie, Florydy mnie nie przekonał. Przed słońcem uciekaliśmy więc spod jednej
plamy pod drugą, wciąż mając wrażenie, że nasza ucieczka przed słońcem jest
daremna. Turystyczny tłok Miami Beach także nie dodał jej dużo uroku.
W tym czasie udało nam się zobaczyć trzy główne atrakcje na tym obszarze, tj. Miami Beach, Everglades National Park i Florida Keys.
Miami Beach
to coś więcej niż tylko upał i szerokie, piaszczyste plaże. To także architektura
Art Deco w wydaniu Florydy, czyli urozmaicona o motywy flamingów i słońca. Cała
dzielnica przy popularnej South Beach jest utrzymana właśnie w tym stylu, tworząc
świetne tło dla plażowo-palmowej codzienności w trakcie dnia, a wieczorami
rozświetla się w blasku neonów.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz