Las Vegas to
kolejny punkt na mapie, gdzie poważnie planujemy wrócić. Co prawda poszaleliśmy
nocą w kasynach (ja z tego szaleństwa wyszłam nawet na plus wygrywając 4 dolary), ale mimo wszystko była to wizyta w przelocie i zabrakło
porannego oglądania tego plastikowego miasta oraz klasycznego zdjęcia z napisem
„Welcome to fabulous Las Vegas”. Ale nic
straconego, wizę mamy, a na zachodnim wybrzeżu wciąż czekają na nas liczne
kaniony i parki narodowe.
Las Vegas należy
do „must see” w tamtych okolicach, i chyba nikomu nie
trzeba tego tłumaczyć. Fakt, że przechadzką po głównej ulicy można zaoszczędzić
sobie wizyty w Paryżu, Rzymie i Wenecji chyba też jest jasny.
Co dalej
przemawia za Las Vegas? Tanie noclegi! To ewenement jak na USA, ale nie wynika on z żadnej dobroci ani przypadku. Do każdego hotelu czy hostelu
przynależy kasyno, i w ten sposób niskie ceny noclegów zostają odrobione.
My w trakcie dwudniowego pobytu spędziliśmy noc i w hotelu i motelu, z większą przewagą dla
tego drugiego. Kosztował mniej i oferował możliwość obfitego śniadania w korzystnej
cenie. Co z tego, że jego częścią składową były przesłodzone naleśniki z syropem
klonowym, jeżeli można było dzięki temu poczuć ten amerykański klimat :)
Zamiast tego
hotel, który dorwaliśmy jako last minute na jedną noc, zagwarantował nam w
ramach pomyłki kolejną noc w łóżku typu king size w trójkę, w warunkach nie
odbiegających tym motelowym.
Co więcej z
dobroci Las Vegas? Kasyna nie pobierają ani opłat za wstęp
ani za rozdawany tam alkohol. Wydasz jedynie te pieniądze, które zainwestujesz
w grę, co oczywiście i tak może urosnąć do kwot paru cyfrowych. Na standardowym
automacie można mimo to spędzić, w zależności od szczęścia, dłuższy czas, wrzucając
jednego dolara i sącząc przy tym darmową piña coladę. Warto jest też mieć przy
sobie więcej drobnych na napiwki dla roznegliżowanych kelnerek, ponieważ te podchodzą
do gości jedynie wtedy kiedy dostaną od nich parę groszy.
Zbaczając trochę
z tematu kasynowej rozpusty dodaję parę przemyśleń z ostatnich dni.
Nie mam zamiaru
łudzić się już więcej, że poświęcę na bloga więcej czasu niż dotychczas. Przy
moim ogromie wspomnień z podróży ciężko też będzie o aktualność postów. Nie
będę robić więc postanowień o częstszych postach i wpisywać bloga do codziennego
grafiku, bo męczą mnie niespełnione obietnice. Z pewnością mogłabym lepiej
zorganizować swój czas, ale widocznie brak mi wystarczająco zapału żeby
zainwestować go w ten sposób.
Mimo to, żal mi
piętrzących się, bardzo często nigdy nawet nie obejrzanych zdjęć, i wspaniałych
momentów wartych uwiecznienia. Absolutnie nie mam zamiaru przestać podróżować, chociaż
w tym roku wszystkie nasze plany stoją pod znakiem zapytania, a energię i czas
spożytkowujemy na innych czynnościach. Ten wpis nie jest też pożegnaniem z blogowaniem, nie planuje porzucić
tej czynności.
Moim rozwiązaniem
jest za to modyfikacja dotychczasowej formy. Czas rozstać się ze zbyt długimi i
szczegółowymi wpisami, perfekcjonizmem nękającym mnie, ale też i czytelników.
Jak na razie planuję więc mniej treści i mniej zdjęć. Zobaczymy co z tego
wyjdzie.
Relacja z Las
Vegas świetnie nadaje się jako początek tej zmiany. Ani nie zabawiliśmy tam
nadzwyczajnie długo ani zdjęć nie mam zbyt wiele. Kto zresztą zajmowałby się na
moim miejscu aparatem, kiedy trzeba było wygrywać miliony!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz