Zdążyłam już
wspomnieć, że w większości amerykańskie miasta to nie jest moja bajka. Wyjątek
stanowią absolutnie fantastyczne San Francisco i ponad wszystko oszałamiający
Nowy Jork. Las Vegas też jest niczego sobie, ale dla mnie to bardziej park
rozrywki dla dorosłych niż prawdziwe miasto.
Mimo to dzisiaj
ani o Nowym Jorku ani o San Francisco, ale za to o polskiej stolicy za oceanem. Chicago to dla mnie masa pozytywnych wspomnień
przede wszystkim dlatego, że zostaliśmy tam serdecznie przyjęci przez znajomych
z Polski. Trzy siostry wraz z rodziną „niańcząc“ nas na zmianę zadbały nie tylko o nasz nocleg, ale także oprowadzenie po mieście i organiyację wieczornego czasu wolnego.
Zawsze jest lepiej mieć kogoś obeznanego na miejscu. Zapomnieć na chwilę o przewodnikach, mapkach, informacjach turystycznych i dać prowadzić się jak dziecko do najciekawszych atrakcji niekoniecznie turystycznych. Przy okazji mogliśmy poznać realia życia na tym kontynencie z punktu widzenia osób przebywających tam na stałe. Emigracja tak daleko to jest dopiero prawdziwe wyzwanie, różniące się znacząco od naszych migracji w zasięgu europejskim. Odwiedziny miejsc rodzinnych to wielka wyprawa, celebrowana i planowana z ogromnym wyprzedzeniem. Nasze rutynowe przejażdżki do Polski to przy tym jest nic. Dopiero w Chicago dotarło do mnie to jak wiele zalet ma mieszkanie w Europie.
Pobyt w Chicago
dostarczył nam także sporo przydatnych wskazówek. Ja po raz pierwszy spróbowałam tam mojego
obecnie ulubionego amerykańskiego piwa Blue Moon, które bardzo ciężko jest
dostać w Europie kontynentalnej. Znajomi wzięli nas na obiad do restauracji
sieciówki Panera Bread, czyli zdrowego fast food, której szukaliśmy potem w
wielu miejscach w USA, kiedy mieliśmy czas tylko na bardzo szybkie jedzenie,
czyli dosyć często. Ich sałatki i zupy były wspaniałe, mam nadzieję, że dotrą kiedyś do Europy. W Chicago znajomi zwrócili nam także uwagę na Highway One,
między San Francisco a Los Angeles, której z powodów czasowych nie mieliśmy w
planach. W ostateczności nagięliśmy nasz grafik. Było warto! (o tym bliżej tutaj).
A miasto samo w
sobie? Chicago wydawało mi
się bardzo rozlegle i potężne, chociaż liczy niespełna trzy miliony (nie biorąc pod uwagę aglomeracji).
Kwalifikuje je jako jedno z tych typowych miast w stanach, gdzie komunikacja
nie jest już taka wspaniała i wszystko, łącznie z piekarniami i barami, jest
dostosowane do poruszania się samochodem. Centrum jest bardzo nowoczesne, zabudowane przeszklonymi wieżowcami, co
także potrafi robić wrażenie, szczególnie wieczorami kiedy wszystko jest
oświetlone. Dużego klimatu dodawały wagony metra jeżdżące na powierzchni po
potężnych, starych, metalowych mostach, świetnie kontrastując się z nowoczesną architekturą.
'Ozdoby' także zapadły mi w pamięć, bo wyróżniały Chicago od innych
amerykańskich miast nadając mu ekscentryczny i swoisty akcent: rzeźby Picassa
porozrzucane są po mieście, w samym centrum stoi słynna srebrna fasolka, pomniki głów, ekrany z twarzami, kolorowe ławki i wiele innych.
Za co jednak Chicago ma u mnie największego plusa to jego położenie u wybrzeży jezior i kanały wodne przecinające swoją turkusową wodą całe centrum.
Nie powiem zeby
Chciago bylo jednym z moich ulubionych miejsc na mapie USA, a jezeli mialbym
tam jeszcye raz leciec to raczej ye wzgledu na okazyjne ceny lotow, ale
ubieglorocyne trzy dni wspominam bardzo cieplo. Pemietam ze w dniu planowanego
odjazdu wciaz czulicmy niedosyt i postanowicismz po ray pierwszy jeden z
naszych dodatkowzch, rezerwowch dni posiecic wlasnie na Chcago.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz