Za nami dwa spokojne dni.
Środa to powolne opuszczanie naszego zabytkowego hostelu w
towarzystwie przesłodzonej herbaty oraz godziny spędzone w aucie na
górskich serpentynach nad przepaściami.
Do Sarandy można dojechać
na dwa sposoby: częściowo autostradą z Fieru na Gjirokastrę albo
kierując się w Fierze na Vlorę wzdłuż wybrzeża. My celowo
wybraliśmy drugi wariant. Wyjeżdżając z Beratu przemordowaliśmy
się drogą szutrową na skróty, która nadawała się dla
terenówki, a nie przeładowanego minivana. Tym sposobem dotarliśmy
za Fier. Stamtąd aż do samej Sarandy nawierzchnia jest dosyć
dobra. Trasa wzdłuż wybrzeża jest bardzo trudna, ponieważ wiedzie
przez góry, jednak warta wysiłku. Widoki są zarazem przerażające
i piękne: stroma, kręta droga zawieszona nad lazurowym morzem
jońskim.
Po drodze mijamy sporo
bunkrów. To pamiątka po dyktatorze Hodży. Po zerwaniu kontaktów z
Jugosławią, ZSRR i Chinami oraz odizolowaniu kraju od reszty
świata, maniakalny władca w obawie przed atakiem z każdej strony
postanowił wybudować 600 tys. bunkrów rozsianych po całym kraju,
które teraz są głównie zamieszkane przez nietoperze. Jeden
bunkier przypadał na około czterech obywateli. Hodża sprawdził
ich skuteczność, każąc ostrzelać uwięzionego w środku
architekta. Burzenie bunkrów to obecnie działalność zarobkowa,
ponieważ dochód z gruzu małego bunkra to 300 euro, a z dużego
nawet do 10.000 euro!
Co jeszcze przykuwa uwagę
w trakcie podróży przez kraj? Pluszowe misie, przytwierdzone do
szkieletów powstających budynków. Po upadku wyjątkowo srogiego
komunizmu albańskiego, ludzie nie tylko powrócili do praktyk
religijnych, ale także do wiary w zabobony. Maskotki mają
odstraszać złe siły i uchronić przed klęską. Albania powoli
staje na nogi, jednak luksusowe hotele nie są w stanie zatuszować
faktów: kraj jest drugim po Mołdawii z najbiedniejszych w Europie.
Zła sytuacja ekonomiczna jest powodem tych rytuałów. Domownicy
przed złem świata są chronieni nie tylko przez pluszaki. Lalki,
czosnek, baranie rogi oraz flagi są również modnymi strażnikami.
Do Sarandy dojeżdżamy
wieczorem. Noclegu musimy szukać na miejscu. Nie jest to szczególnie
trudne. Na samym wjeździe do miasta zatrzymuje nas nasz przyszły
gospodarz. Mieszkamy w ładnym, czystym domu z ogrodem, niestety
dosyć daleko od centrum.
Następnego dnia oswajamy
się z nowym otoczeniem. Postanowiliśmy zatrzymać się tu na pięć
dni, więc nigdzie nam się nie śpieszy. Popołudniu udaje nam się
wygrzebać na plażę. Saranda to główny kurort Albanii.
Bezpośrednio nad morzem znajduje się deptak, a przy nim jak grzyby
po deszczu wyrastają ogromne hotele. Plaże są niewielkie, głównie
żwirowe, jednak morze jońskie zasługuje na pochwałę. Woda jest
niemalże przeźroczysta, bardzo czysta i ma wspaniały kolor. Klimat
też jest znośny. W trakcie dnia powiewa zimny wiatr, a wieczorem
pomaga przynoszący ulgę chłód.
Way to Fier |
Way to Saranda |
Beach in Saranda |
View of Saranda |
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza